Brak produktów

Wartość produktów: 0,00 zł
Realizuj zamówienie

Produkt dodany do koszyka!

Ilość:
Razem:

Produktów w koszyku: 0. Jest 1 produkt w Twoim koszyku.

Wartość koszyka:

„Towarzystwo Armstronga mi nie odpowiadało”. Jak Marco Pantani rywalizował z Jankesem

„Towarzystwo Armstronga mi nie odpowiadało”. Jak Marco Pantani rywalizował z Jankesem

Premiera pierwszej części filmu dokumentalnego, poświęconego osobie Lance’a Armstronga odbiła się w świecie szerokim echem. Jankes, dożywotnio zdyskwalifikowany za stosowanie dopingu podczas Tour de France 2000 bardzo mocno podpadł Marco Pantaniemu i w istotny sposób wpłynął na jego dalsze życie.

 

Podczas, gdy jeszcze w 1998 roku królem kolarskiej sceny był „Pirat”, który wygrał zarówno Giro d’Italia, jak i Tour de France, w nieco ponad rok sytuacja uległa dramatycznej zmianie. Feralny Corsa Rosa 1999 i wykluczenie z powodu podwyższonego poziomu hematokrytu sprawiły, że Pantani spadł z piedestału. Jego miejsce zajął Armstrong, latem 1999 roku wygrywając swój pierwszy Tour de France.
Kolarscy kibice liczyli mimo wszystko, że w kolejnej edycji Marco podejmie walkę o swój drugi triumf w wyścigu. Tak imprezę tę opisuje w biografii Pantaniego Matt Rendell:

„Nagle Marco stał się czarnym koniem Tour de France 2000, przynajmniej do pierwszego etapu górskiego, na którym zaatakował w deszczu, ale bez problemu wyprzedził go Lance Armstrong. Wyglądało na to, że kariera Marco jako najwybitniejszego górala w całym kolarstwie jest już skończona.

 

Dwa dni później teoria o spadku formy znalazła potwierdzenie na podjeździe na Mont Ventoux, gdzie Marco już na mniej nachylonych stokach nie był w stanie utrzymać się za czołową grupą. Podjął trudną decyzję, że zostanie z tyłu i będzie jechał sam, łatwiejszym do utrzymania tempem. Gdy liderzy opadli z sił, dogonił ich i zaatakował. Na dystansie czterech kilometrów zafundował im pięć zabójczych przyspieszeń. Jako pierwszy w pogoń za nim ruszył Kolumbijczyk Santiago Botero, ale Marco miał nad nim 30 metrów przewagi i jej nie tracił. Za ich plecami jechali Jan Ullrich, Joseba Beloki, Roberto Heras i Lance Armstrong. Po zewnętrznej w prawym łuku Armstrong wyprowadził atak, na który nikt nie znalazł odpowiedzi.

 

Z każdymi trzema obrotami korbą odjeżdżał o jedną długość Ullrichowi i o jedną długość zbliżał się do Botero. Wyprzedził go w tym samym tempie, spoglądając mu przy okazji głęboko w oczy. Potem zaczął doganiać Marco, a gdy dzieliło go od niego już tylko dziesięć metrów, ponownie usiadł na siodełko. Gdy go wyprzedzał, odwrócił się do niego i coś powiedział, a potem wyjechał przed niego i zaoferował mu swój cień aerodynamiczny. Marco musiał stanąć na pedałach, by utrzymać prędkość Armstronga. Mimo to Amerykanin obrócił się i obejrzał, chciał się upewnić, czy Marco ciągle jeszcze za nim jedzie. Pokazywał palcem na powiększającą się lukę między nimi, sugerując, że nie jedzie przeciwko Marco, że chce mu pomóc w powiększeniu przewagi. Była to jednocześnie taka delikatna próba onieśmielenia rywala, jak gdyby Armstrong chciał powiedzieć: „Zobacz, nawet przy tej prędkości mam pełną kontrolę nad sytuacją”.

 

Na ostatnim kilometrze Marco jechał obok Teksańczyka i spoglądał mu w oczy, ale ten nie reagował. Na twarzach obu z nich malował się charakterystyczny dla każdego wyraz zmęczenia: wygłodzone, blade policzki u Armstronga oraz zmarszczki na czole Marco, kontemplacyjne spojrzenie i dziwnie wykrzywione usta. Obaj jechali na absolutnej granicy swoich możliwości. Armstrong wysunął się na prowadzenie i obejrzał się przez ramię na Marco, który olbrzymim wysiłkiem wyprzedził Amerykanina i na kresce był pierwszy. Tak oto Marco odniósł pierwsze zwycięstwo od 13 miesięcy i ośmiu dni. Za metą czekali na niego Pregnolato i Stefano Chiodini, drugi masażysta zespołu, była tam również Manuela Ronchi, którą występ Marco poruszył do łez. Pregnolato wspomina:

„Nie lubił patosu wokół siebie. Nie chciał widzieć, że ktoś płacze, nie chciał słuchać wzniosłych peanów. Interesowało go tylko to, by inni byli obecni. Wiele osób mówiło, że po etapowym zwycięstwie Marco nigdy nie okazywał radości. Po prostu wolał cieszyć się na końcu, po triumfie w całym wyścigu”.

 

 

Podczas wywiadu poetapowego powiedział Alessandrze Di Stefano z Rai: „Towarzystwo Armstronga mi nie odpowiadało. To wielki mistrz, ale wolałbym wjechać na metę sam”. Armstrong odpowiedział mu tak: „Nie wiem, co on sobie myśli… Wiem natomiast, że lubi zrobić gównoburzę”. Tak oto oboma kolarzami zaczęły się niesnaski. Później Giuseppe Martinelli miał tłumaczyć: „Marco zawsze miał szacunek dla Armstronga. Nie umiał jedynie zaakceptować tego, że Armstrong jeździł za szybko. Powiedział mi: »To niemożliwe, że na tych wszystkich podjazdach on jedzie tak wyraźnie szybciej ode mnie, gdy ja wkładam w to tyle wysiłku«”

Atmosferę dodatkowo podgrzał fakt, że Armstrong nazwał Włocha „Dumbo”, czyli „Słonikiem”, naśmiewając się z jego odstających uszu. Między innymi to sprawiło, że u schyłku kariery (a także – jak miało się potem okazać – życia), na początku 2003 roku Pantani poddał się operacji korekcji uszu. Przyniosła ona jednak więcej szkód, niż pożytku.

 

„Świadczyło to o tym, jak wiele cierpienia w sobie nosił i jak bardzo nieznośne były dla niego przytyki Armstronga (…) Po zabiegu Pantani wyglądał jak słabsza kopia samego siebie, przez co de facto zagwarantował sobie kpiące spojrzenia, których tak bardzo się obawiał” – pisał Rendell.

Nieco ponad rok po zabiegu Marco już nie żył.

 

Więcej dowiesz się z książki sportowej "Marco Pantani. Ostatni podjazd" dostępnej TUTAJ.

  

Autor zdjęcia: Hein Ciere
Licencja: CC BY 3.0

Skomentuj ten wpis

* Imię
* Email (nie publikowany)
* Komentarz
Przepisz kod