Brak produktów

Wartość produktów: 0,00 zł
Realizuj zamówienie

Produkt dodany do koszyka!

Ilość:
Razem:

Produktów w koszyku: 0. Jest 1 produkt w Twoim koszyku.

Wartość koszyka:

Tai Woffinden: Charyzma - towar deficytowy.

Tai Woffinden: Charyzma - towar deficytowy.

Promienie grudniowego słońca nieśmiało zakradały się do wnętrza luksusowego hotelu w Andorze… Przed momentem Tai Woffinden miał ochotę pobrzdąkać na klawiszach w lobby pięciogwiazdkowej noclegowni pod szyldem Andorra Park. Opuszki jego palców zagrały coś na kształt słynnej kompozycji „Barcarole” Jacquesa Offenbacha… Trzykrotny indywidualny mistrz świata na żużlu nie potrafi usiedzieć na miejscu. Z foyer przefrunął niczym spec od trialu do eleganckiej sali, w której przed laty tańczono tango, po czym zajął miejsce pomiędzy blondwłosą mistrzynią w skokach na motocyklu po skałach – Emmą Bristow a fachowcem od jazdy po muldach – Ryanem Dungeyem. Kiedy promyk słońca dopadł jego tatuaży, Tai wpadł na obłąkańczy pomysł. „Hej, tak sobie myślę, jak cudownie byłoby oglądać autografy wszystkich mistrzów świata w sportach motocyklowych, gdy będę miał siwą brodę i nie będę miał siły zwlec się z bujanego fotelika… Zebrałbyś podpisy wszystkich championów globu, a podejrzewam, że jest ich około czterdziestu? To będzie wspaniała pamiątka. Moje wnuki oszaleją ze szczęścia…” – Woffy szybował wyżej aniżeli najwyższy szczyt Andory w Pirenejach – Comapedrosa. „Spójrz, Tai – Pedrosa – tak jak słynny hiszpański gwiazdor Moto GP – Dani Pedrosa”. „Bóg jednośladów jest tylko jeden. Nazywa się Marc Marquez. Wieczorem napijemy się z Marquezem szampana, lecz z nietypowego naczynia: wlejemy zawartość butelki do buta! I pofruniemy do ostatniej kropelki… Marquez to bożyszcze fanów motocykli. Ludzie lgną do niego jak pielgrzymi do klasztoru jasnogórskiego” – rzekł Tai. 

 

Za sprawą Mariana Maślanki – człowieka, który odkrył talent Woffindena i sprowadził młodego Anglika do Włókniarza Częstochowa, Tai poznał zakamarki Jasnej Góry. „Duchowny, który oprowadzał mnie i rodzinę Taia po klasztorze, wwiercał wzrok w tatuaże Woffindena. Zauważyłem, że trochę niepokoił go fakt, że Tai jest ojcem i mężem, a wygląda jak gwiazda punk rockowej kapeli. Jednak opanował emocje i powstrzymał się od niewybrednego komentarza. Wiedział, że Tai przyszedł podziękować niebiosom za udany sezon 2018 i w skrytości ducha prosi o… syna. Czas pokazał, że Stwórca woli, aby Tai był damskim krawcem. Jest szczęśliwym tatą dwóch córek. Ojcostwo sprawia, że jest jeszcze bardziej zajętym człowiekiem niż zwykle, lecz Tai zawsze taki był. On wiecznie coś wymyśla…” – twierdzi legendarny twórca wielkiego Włókniarza Częstochowa, który w 2003 roku sięgnął po Drużynowe Mistrzostwo Polski. 

 

Dziś Tai jest inny niż wówczas, gdy jako nieśmiały chłopak wychodził pełen obaw na murawę częstochowskiego stadionu, aby na oczach swojego taty – Roba Woffindena – oraz ikony światowego żużla – Grega Hancocka – zachęcić fanów Włókniarza do wykonania rytmicznej „Szkocji”. Tata Rob z błyskiem w oku wyszeptał wówczas: „Muszę to sfilmować. Kumple z Perth oszaleją na widok tego uroczego dyrygenta”. Greg Hancock omal nie udławił się ze śmiechu widząc tremę w oczodołach Taia. Rob filmował syna z gracją niczym Martin Scorsese reżyserował „Taksówkarza”, a Marian Maślanka w duchu chichotał się, bo były szeryf Włókniarza lubi eksperymenty…

 

Woffinden uwielbia przechodzić z jednego pokoju filozoficznego do drugiego. Tai w błyskotliwy, acz nie narzucający się sposób, buduje markę żużla na salonach. Trochę przykurzoną, przez niektórych wręcz zapomnianą. Speedway walczy o to, aby nie być tematem rozmowy dwóch podstarzałych Brytyjczyków przeprawiających się przez cieśninę Cooka z północnej na południową wyspę Nowej Zelandii. „Woffy” robi co może. Odwiedza programy telewizji śniadaniowej, gra z dzieciakami w koszykówkę, tworzy graffiti, odwiedza rozmaite rozgłośnie radiowe. Godzi się na to, aby kamera Sky Sports towarzyszyła mu w cygańskiej wędrówce po żużlowych torach, aby po kilku miesiącach uszyć genialne, wręcz filmowe dzieło o życiu wagabundy…

 

Woffy to wymarzony mistrz świata dla nękanego kryzysem speedwaya. Nie daje się zaszufladkować, wciąż fascynuje błyszcząc rozlicznymi talentami. Wybornie gra na didgeridoo (a niewiele bladych twarzy potrafi to czynić z taką gracją jak Woffy). Jeśli Tai chce, zjeżdża niczym Alberto Tomba z diabelnie przerażających francuskich stoków. A jeżeli mimo to, wciąż mało mu wrażeń, wykona backflipa równie subtelnie jak Hiszpan Maikel Melero – pięciokrotny mistrz świata we freestyle motocrossie i wyląduje w basenie z gąbkami. Przy Woffindenie nie sposób się nudzić. Gdyby 2 grudnia 2018 roku w przestronnej hali głównie wykorzystywanej do gry w koszykówkę – Poliesportiu d’Andorra ktoś wręczył mu piłkę, niechybnie okazałoby się, że dziurawi kosz niezgorzej niż Żarko Paspalj. Akcja w stylu pick & roll nie jest mu obca.

 

Tai łaknie powiewu odmienności. Przyjaźni się z pięciokrotnym mistrzem świata w wyścigach superbikes – Jonathanem Rea i nie ma dla niego znaczenia, że demon prędkości urodził się w Irlandii Północnej oraz posługuje się osobliwym akcentem. Woffy szanuje swoją rodaczkę Emmę Bristow za niezliczone tytuły mistrzyni świata w trialu i uśmiecha się dobrotliwie, gdy słyszy, że Emma nie potrafi odpoczywać bez motocykli, a jedynym relaksem jest lektura szekspirowskich dzieł i spacer z psami po smaganych przenikliwym wiatrem liściach…

 

Woffy potrafi po ekscytującym weekendzie w Toruniu, gdzie przypieczętował trzeci tytuł mistrza świata, przemieścić się do Bydzi, czyli do Bydgoszczy, wziąć udział w turnieju „Asy dla Tomka Golloba”, a następnie mimo okrutnego zmęczenia, ze swadą opowiadać o żużlu w programie BBC Breakfast. Jaką charyzmą musi odznaczać się Woffy, skoro tak prestiżowa stacja telewizyjna jak BBC, zaprosiła go do porannego programu! Na Wyspach dostrzeżono jego arcyciekawą osobowość, wokół której nie sposób przejść obojętnie. W Anglii kochają myśli nieuczesane… A Tai udowadnia, że magnetyzm w oczach, otwarta czaszka, rozległe zainteresowania i pozytywne, niesztampowe zachowanie może sprawić, że w telewizji BBC przy ogromnej widowni opowie w zarysie o żużlu, zaprezentuje mistrzowskie trofeum i zaprosi ludzi, aby złożyli wizytę w Cardiff podczas Speedway Grand Prix.

 

Przebył trudną drogę. W debiutanckim sezonie w Grand Prix w 2010 roku zajął 14 miejsce, wziął udział w 56 wyścigach i wygrał zaledwie 5 spośród nich. Jednak Woffy jest niczym Jerzy Kukuczka: nie interesują go łatwe szlaki na Manaslu czy Dhaulagiri. To nie Reinhold Messner, tylko entuzjasta, który podąża przez świat z własnym strumieniem świadomości pod pachą. Jeśli wytyka błąd, robi to uroczo, z nutką sarkazmu i niebanalnej elegancji. Wierzy w dobro tego świata, a przy tym perfekcyjnie nakreśla sobie plan działania. Może mieć spuchniętą prawą łydkę, może nie ruszać palcami u prawej stopy, ale w turnieju dla Tomka Golloba wystartował. Wie kiedy odpoczywać, a kiedy bawić się jak wódz plemienia Kalkatungu w Australii. Szanuje ludzi, kocha osobników oderwanych od oślego zaprzęgu. Lubi robić rzeczy ocierające się o obłęd szaleństwa, ale pochyli się z troską nad okaleczonymi ludźmi. I ma odwagę marzyć. A potem uszyć dla tych marzeń zgrabne szaty. Profesjonalizm, ale nie zimny i wyuczony, lecz przyjazny światu. Prawda jest taka, że tylko ludzie wykraczający poza ramy sztampowego myślenia są uwodzicielsko zaprogramowani na sukces. Tai umie słuchać wskazówek, a następnie umiejętnie potrafi wykroić z tego tortu mądrych rad, skrawek słodkości dla siebie. Tai mógł za młodu leniuchować, bawić się i tańczyć, ale teraz wie, że jest odpowiedzialnym ojcem, który zatrzaskuje temat dyskusji o żużlu, gdy przekracza próg domu. Woffy to bystry obserwator, który rozsiewa pozytywne fluidy. Za to kochają go kibice wrocławskiej Sparty, którzy od czasów Duńczyka Tommy’ego Knudsena (brązowego medalisty IMŚ z Wembley’1981), żadnego obcokrajowca nie obdarowali taką skalą uwielbienia. Za to kochają go jego przemarznięci rodacy ze Scunthorpe, którzy w październiku podróżują podmiejskim pociągiem z Bydgoszczy do Torunia i trąbią współpasażerom, że Tai to taki „twardziel o miękkim sercu”. Charyzmatyczny, nieodgadniony, sięgający wzrokiem daleko poza żużlowy horyzont…

 

W stolicy księstwa Andory – Andorra la Vella, motocykle odgrywają ważną rolę. Przekraczając próg muzeum „Champions by 99” założonego przez trzykrotnego mistrza świata Moto GP – Hiszpana Jorge Lorenzo, nie sposób nie zauważyć słynnej sentencji Barry’ego Sheene’a. „Nie czekaj aż statek podpłynie do brzegu. Wskocz do wody i zmierz się z bestią” – zwykł mawiać legendarny brytyjski motocyklista, dwukrotny mistrz świata w wyścigach szosowych (1976, 1977). Motto Sheene’a współgra z filozofią Taia Woffindena. „W kulturze anglosaskiej zakorzenione jest porzekadło: nie pozwól, aby statek odpłynął od brzegu bez ciebie. Nie przegap łódeczki choćby miała cię porwać na środek oceanu… Dopiero wtedy będzie intrygująco. Barry chciał przekazać światu, że nie warto się ani przez moment zawahać, tylko pora wskoczyć do wody i zabrać się na pokład statku, którym popłyniesz w stronę sukcesu. Tak jakby Barry Sheene sugerował każdemu, kto uprawia profesjonalnie sport, żeby dał z siebie maksimum, aby osiągnąć to, co pragnie zdobyć. Paradoks sytuacji polega na tym, że nie zawsze im bardziej pragniesz triumfu, tym łatwiej sięgnąć po zwycięstwo. Czasami maniakalne pragnienie nie pomaga w realizacji planów… Im dłużej żyję, tym lepiej rozumiem, że jest coś, co tkwi bardzo głęboko we wnętrzu człowieka, który zostaje mistrzem świata w swojej dyscyplinie. To coś pozwala nam zrealizować marzenia. Wiem jedno: jeżeli nie posiadasz tego magicznego czegoś w duszy i w sercu, jeśli nie pielęgnujesz pragnienia, że chcesz osiągnąć perfekcję, wówczas nie zostaniesz mistrzem świata” – twierdzi Tai.

 

Woffinden w kołysce otrzymał dar odwagi i próbowania nowych rozwiązań. Nie recytuje z pamięci wyników Wolverhampton Wolves, nie pamięta na jakiej zębatce jeździł w Rye House i jaką dyszę założyli mechanicy w Melbourne… Zręcznie stosuje płodozmian. „Oglądam mistrzostwa świata w wyścigach superbikes, śledzę Moto 3, Moto 2, Moto GP, ale szczerze przyznam, że mam sporo obowiązków jako żużlowiec, mąż i tata, więc... Nie jestem maniakalnie uzależniony od oglądania dwóch kółek na ekranie. Lubię popatrzeć, ale… Moje życie osobiste i zawodowe uległo poważnym przeobrażeniom na przestrzeni ostatnich trzech lat. Pragnę podkreślić, że zmieniło się na lepsze. Ono toczy się w zawrotnym tempie. Inaczej korzystam z wolnego czasu. Kiedy mam możliwość, aby dobrze się pobawić, też czynię to w innym stylu niż we wczesnej młodości. Nie ukrywam, że dobrze czuję się w obecnym wcieleniu” – podkreśla człowiek, który pierwszy zawodowy skalp w Speedway GP złowił 18 maja 2013 roku w czeskiej Pradze. Wówczas Tai w wielkim finale pokonał Krzysztofa Kasprzaka, Nickiego Pedersena i Emila Sajfutdinowa.

 

Nie interesują go królewskie insygnia… „Nie jeżdżę na żużlu,  aby być podjętym w Buckingham Palace przez królową Elżbietę II. Choć domyślam się, że to ogromny zaszczyt. Ścigam się na żużlu, bo czerpię radość z jazdy na motocyklu. Kocham swoją pracę. Czasami irytuje mnie otoczka i wszystko to, co dzieje się wokół speedwaya. Im częściej spotykam sportowców uprawiających inne dyscypliny sportu, tym bardziej uświadamiam sobie jak daleko żużlowi do normalności. Układy, polityka, przedziwne zagrywki – to mnie obrzydza i stronię od tego, ale cóż… Jest jak jest, widocznie taki urok speedwaya. Pragnę wieść szczęśliwe życie i troszczyć się o ludzi, którzy wspierają mnie w trudnych chwilach. Jak chociażby podczas niedawnej powodzi w Perth… Musiałem ratować domostwo i moje małe królestwo. Koncentruję się na stabilizacji. Zarówno w wymiarze finansowym jak i w życiu osobistym. Pragnę, aby moja rodzina była ze mną szczęśliwa i sam chcę czerpać radość z przebywania z najbliższymi. Warto pamiętać, że nie jesteśmy zbyt długo na tym świecie, więc korzystajmy z życia póki mamy taką możliwość” – prawi filozoficznym tonem Woffinden.

 

Genialny serbski tenisista – Novak Djoković – ilekroć wygrywa finał gry pojedynczej na turnieju wielkoszlemowym, rozmawia z pierwszą trenerką – Jeleną Gencić, która ogląda go z wysokości niebiańskiej sofy. Czy Tai rozmawia ze swoim tatą Robem stając na najwyższym stopniu podium? „Oczywiście. Zawsze rozmawiam z tatą po zwycięstwie w turnieju GP. Czasami potrzebuję jego fachowej porady… Nigdy nie dowiem się czy tata mnie słyszy, ale nawet nie posiadając tej wiedzy, wciąż miło mi się robi na sercu kiedy mówię do taty. Gdzieś w głębi duszy wierzę, że jest iskierka szansy, że tata mnie usłyszy…” – Tai ściszył głos.

 

Anglicy lubią podkreślać intymność cechującą prywatną sferę życia. Swego czasu ukuli sentencję – „My home is my castle” (Mój dom jest moją twierdzą). „Kiedy przekraczam próg domu, przenoszę się w inny wymiar. Przestrzegamy żelaznej zasady: w domu nie rozmawiamy o speedwayu. Nie chcę konwersować z małżonką o motocyklach. Gdy jestem w domu, wyłączam się. Dom to oaza relaksu. Z kolei, gdy ruszam w drogę na stadion, nie rozmyślam o mojej małżonce. Kiedy spaceruję po torze, nie skupiam swoich myśli wokół córeczek. Na stadionie wykonuję swoją pracę najlepiej jak potrafię” – wyznaje trzykrotny indywidualny mistrz Wielkiej Brytanii (2013-2015).

 

David Charles Hudson to mistrz gry na didgeridoo, instrumencie prawowitych właścicieli australijskiej ziemi – Aborygenów. Artysta bliski sercu Taia… „Nie zamieszkuję w świecie muzyki, gdy wyruszam na zawody żużlowe. Jeśli muzyka płynie ze stadionowych głośników, słucham tego co proponuje miejscowy didżej. Uwielbiam wsłuchiwać się w konwersację mechaników. Z rozkoszą i z zainteresowaniem przysłuchuję się odgłosom płynącym z motocykla. Lubię być w transie. Kocham łowić chwile i żyć tym co dzieje się tu i teraz. Jeżeli masz założone słuchawki i zatapiasz się w muzyce, choćby najpiękniejszej, wychodzisz poza strefę przygotowań i gubisz bezcenne chwile” – Tai zdradza zakamarki przygotowania mentalnego.

 

Zdejmowanie i zakładanie słuchawek, przerywanie muzycznej sjesty kosztuje zawodnika sporo energii… „Uwielbiam dźwięk didgeridoo, lubię eksperymentować z brzmieniem. Niektórzy sportowcy uważają, że bez muzyki nie będą w stanie wejść w rytm zawodów, ale ja mam odmienną opinię. Zaryzykuję stwierdzenie, że większość wybitnych sportowców nie słucha muzyki przed zawodami czy w trakcie ich trwania” – twierdzi Woffy.

 

Sednem sukcesu jest dobór wzorowych, wykwalifikowanych i przesiąkniętych pasją mechaników. Tai posłuchał przed laty rady Petera Adamsa, znakomitego menedżera, który współpracował z legendarnymi zawodnikami: Ole Olsenem, Erikiem Gundersenem, Brucem Penhallem i Samem Ermolenko. Adams poradził Woffindenowi, aby zbudował swój team mechaników rozpoczynając tworzenie piramidy od rzeszowianina Jacka Trojanowskiego. Jacek przed laty zaskarbił sobie sympatię Adamsa pracując u boku ikony Wolverhampton Wolves – Petera Karlssona. ”Sukces nie wynika to z faktu, że moi mechanicy są Polakami, lecz z ich profesjonalizmu. Ludzie, którzy pracują w moim teamie są najlepszymi specami w swoim fachu. Przespaceruj się wzdłuż boksów podczas zawodów GP. Zaręczam cię, że nikt nie ma tak dobrych motocykli jak ja. Polecieliśmy do Melbourne w 2017 roku, aby ścigać się na Etihad Stadium podczas GP Australii. Leigh Adams, wicemistrz świata z 2007 roku,  przyprowadził trzydzieścioro wychowanków, kandydatów na przyszłych żużlowców do mojego boksu. Zatrzymał się na wysokości moich motocykli i powiedział do swoich podopiecznych: „chłopcy, tak mają wyglądać wasze motocykle jeżeli poważnie myślicie o godnym wyniku w speedwayu. Tak wyglądają najlepiej przygotowane żużlowe motocykle na świecie”. Zrobiło mi się miło na sercu. Byłem dumny słysząc jego słowa. Wyobraź sobie co czuli moi mechanicy, gdy Leigh zwracał się do młodych kandydatów na żużlowców. Skoro ja poczułem kilka kilogramów dumy, moi chłopcy byli w siódmym niebie...” – Tai uwielbia zegarmistrzowską precyzję w parku maszyn i w warsztacie.

 

Wyjątkowy stylista, wręcz płynący na motocyklu Australijczyk Leigh Scott Adams, ciężko pracuje w rodzinnym miasteczku Mildura, aby wychować kolejne żużlowe talenty. Nauczyciel żużlowego rzemiosła to nie jest melodia przyszłości dla Taia. „Nie ma najmniejszych szans, abym w przyszłości został trenerem młodzieży. Kiedy zakończę starty na żużlu, zniknę ze środowiska. Po moim ostatnim wyścigu w karierze, nie ujrzycie mnie już więcej w parku maszyn” – zapowiada Woffy.

 

I pomyśleć, że to słowa człowieka, który już w wieku 23 lat  znalazł się w wyjątkowym miejscu na mapie sportów motorowych sięgając po pierwsze złoto... Jak to możliwe, skoro w 2002 roku Tai z nudów zrezygnował z oglądania speedwaya i przełączył na kanał o tematyce muzycznej? „Pamiętam GP Australii w Sydney, ale sprzed ekranu telewizora. „Johno” (Steve Johnston, były australijski żużlowiec) poprosił mojego tatę, Roba, aby pomógł mu mechanikować podczas GP na Telstra Stadium. Obejrzeliśmy z mamą pierwsze trzy wyścigi GP Australii, ale uznaliś

 

Z drugiej strony to dobrze, że Tai wolał poznawać speedway empirycznie. Nie znał wyników Marka Lorama i Gary’ego Havelocka w Bradford Dukes, nie studiował namiętnie kariery Davida „Floppy” Norrisa i nie wiedział, że Andy „Foxy” Smith trzy razy z rzędu zdobył tytuł indywidualnego mistrza Wielkiej Brytanii. Za to miał ochotę do wszelakich psot. „Kiedy Tai miał 10 lat nie było tygodnia, żeby nauczyciel nie skarżył się na naszego syna – wspomina Sue, mama „Woffy’ego”. Belfer zwykł mawiać: wasz syn znów zrobił sobie wolne od zajęć. Wagarowicze daleko nie zajadą. Przyznaję, Tai był małym diabełkiem, ale któż z nas nie psocił mając 10 lat?” – uśmiecha się znacząco Sue.

 

Zachodnia Australia, przedmieścia Perth, najbardziej odizolowanego miasta na świecie. Stąd do najbliższego miasta o populacji przekraczającej 100 000 mieszkańców jest aż 2104 kilometrów… Szmat drogi do Adelajdy. Nikogo w Perth to nie przeraża. Pięknie plaże, wiatr, słońce, doskonałe wino, świetne restauracje, futbol australijski, krykiet, netball, koszykówka. „Nie chcieliśmy ruszać się z tak uroczego zakątka. Nie myśleliśmy o powrocie do Anglii, bo w Scunthorpe często padał deszcz. Nie zapomnę słów jednego z nauczycieli, który stanowczo stwierdził, że Tai niczego nie osiągnie w swoim życiu. Pomyślałam: przeprowadzka na Wyspy, ciężka praca i tytuł mistrza świata – to pachniało surrealem” – wspomina Sue, mama Taia.

 

W 2013 roku Woffinden wygrał 30 wyścigów w Grand Prix. 25 razy przyjechał na drugim miejscu, 11 razy mijał linię mety jako trzeci zawodnik, a zaledwie 6 razy przyjeżdżał ostatni. Upadł w Cardiff, zaliczył jednego dzwona w Sztokholmie co zaowocowało wykluczeniem, a raz zrezygnował z walki, kiedy ból po ponownym złamaniu obojczyka okazał się barierą nie do przejścia nawet dla takiego twardziela jak Tai. Kosmiczny rok, ale droga do takiego wyniku była bardziej kręta niż ścieżka wiodąca do wioski plemienia Whadjuk, zamieszkującego przed 40 000 lat tereny dzisiejszego Perth…

 

Rob Woffinden, tata Taia, z uporem maniaka przemierzał tor przy Quibell Park. Rob był zakochany po uszy w speedwayu, walczył jak lew o każdy punkt dla drużyny „Świętych” ze Scunthorpe. W 1978 roku nazwisko Woffinden wiele mówiło już fanom speedwaya w północnym Lincolnshire. Rob był solidnym zawodnikiem ligowej drużyny. Babcia Taia i mama Roba, Cynthia Woffinden, która przed laty roznosiła gorącą herbatę mechanikom, zawodnikom i oficjelom w parku maszyn na Eddie Wright Raceway w Scunthorpe, pamięta pierwszy błysk w oku młodziutkiego Woffindena. „Rob, Sue i Tai przyjechali do Anglii na wakacje. Wnuczek koniecznie chciał szaleć na rowerku, ale tata Rob miał lepszy pomysł. Poprosił mnie, abym woziła Taia na treningi do Sheffield. Rob wciąż powtarzał: zabierz go na zajęcia, niech się oswoi z małym motocyklem, ale niech Tai koniecznie zakłada ochraniacz na plecy. Czegóż babcia nie zrobi dla wnuka, prawda? Z rozkoszą zabierałam go do Sheffield, ale kiedy mówiłam Taiowi, że tata nalega, aby założył ochraniacz na plecy, on odmawiał. Nie pozwolił sobie go założyć i kropka. Wyjechał na tor bez ochraniacza. Pamiętam jak dziś: mój przyjaciel Winston, który otwierał drzwi od bramy parku maszyn w Sheffield, powiedział wtedy: Cynthia, mamy przyszłego mistrza świata. Nikt nie wziął wtedy słów Winstona na poważnie…” – uśmiecha się babcia Taia.

 

Cynthia była niezwykle wyrozumiała dla pasji wnuczka, bo wcześniej przeszła już szkołę speedwaya z Robem. „Nigdy nie zaglądałam na pięterko, na którym spał Rob, ale wiem, że często przyprowadzał kumpli z żużlowego toru. Siedzieli do późna, rozmawiali, popijali browarki, śmiali się, jak to młodzi ludzie mają w zwyczaju. Nie lubię zbytniej ingerencji w życie drugiego człowieka. Bardzo przeżywałam moment kiedy Rob wyprowadzał się do Australii. On uspokajał mnie na lotnisku: mamo, jestem tylko o jeden dzień drogi od domu, w każdej chwili możesz do nas przylecieć. Rob chciał, żeby Tai miał lepsze szanse na starcie, a uważał, że Australia jest dogodniejszą opcją niż Anglia. Miał rację. Tai pływał z delfinami, bawił się na plaży, zaprzyjaźnił się z rówieśnikami. Z okna domu Woffindenów można było podziwiać ocean… Byłam aż 6 razy w Australii, a Rob i Sue często przylatywali do Anglii, bo Sue ma tu liczną rodzinę. Z naszej strony była garstka: tylko Rob, ja i Keith (tata Roba). Kiedy Scunthorpe zamknęło podwoje przy Ashby Ville w maju 1985 roku, myślałam, że to koniec mojej przygody ze speedwayem. Myliłam się” – wyznaje babcia Taia.

 


Autor zdjęcia: Сергей Афанасьев Licencja: Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported license.

 

W 1994 roku Rob, Sue i Tai wyemigrowali do Australii. Opuszczając Wielką Brytanię nie sądzili, że kiedykolwiek powrócą na stałe do Zjednoczonego Królestwa…

 

142 metry, istne cacko dla miłośników technicznej jazdy na żużlu. Szerokość toru na prostych – 12 metrów, na wirażach – 14 metrów. Miejsce, które na zawsze będzie świętością dla Taia. Dla mamy Sue, powrót na stałe do Australii nie wchodzi w rachubę. „Mam tu wielu przyjaciół, ale po śmierci Roba to miejsce nie jest już dla mnie takie samo. Owszem, w Australii mieszka moja siostra Caroline, jest szczęśliwa, bo to piękny kraj, aby godnie żyć, ale dla mnie Australia jest teraz cudownym przystankiem na wakacje. Większość mojej rodziny mieszka w Scunthorpe i okolicach, więc Anglia pozostanie domem. Planowaliśmy z Robem, jeżeli w życiu można cokolwiek zaplanować, że gdy Tai już rozwinie skrzydła i będzie solidnym żużlowcem, to my z Robem wrócimy do Australii, a nasz syn będzie rozwijał się na Wyspach i czynił wszystko wedle własnego uznania. Nie wszystko wyszło tak jak byśmy sobie tego życzyli…” – mówi mama Taia.

 

Corocznie na torze Pinjar Park rozgrywany jest memoriał Roba Woffindena – Rob Woffinden Classic. Ten kameralny obiekt zrodzony z pasji dzielnych ludzi przywodzi rozmaite skojarzenia, ale jedno jest pewne – Tai darzy to miejsce ogromnym sentymentem. Kiedy tor doczekał się oficjalnego odbioru przez Motorcycling Australia, młodziutki Woffinden był zachwycony opcją ścigania się w Pinjar Park. Ostatnim produktem tego owalu jest zdolny chłopak z Perth, który tak pięknie rozwinął się w barwach Ipswich Witches – Cameron Heeps. Heeps nie pamięta tych wyjątkowych zawodów, które odbyły się 10 stycznia 2003 roku na torze Bibra Lake (Cam miał wtedy 8 lat), ale zna ich przebieg z ustnych przekazów. Finał mistrzostw Australii do lat 16, a na liście startowej wprost olśniewający zestaw żużlowców: Troy Batchelor, Darcy Ward, Chris Holder, Tai Woffinden, Aaron Summers, Tyron Proctor, Daniel Harding, Robert Księżak… Holder wykręcił wówczas 7 oczek, Woffinden tyleż samo, a Darcy ukończył zawody z dorobkiem 5 punktów. Żaden z nich nie zanotował zwycięstwa biegowego. Mistrzostwa wygrał Troy Batchelor (komplet 15 punktów plus zwycięstwo w wyścigu finałowym). Do finału awansowało 4 najlepszych zawodników po 5 seriach startów. „Batch” był nie do ugryzienia. W finale Troy pokonał Jasona Normana, Daniela Hardinga i Aarona Summersa. Piąte miejsce w zawodach zajął Robert Księżak – 11 oczek.

 

Dzień później na tym samym torze odbyły się mistrzostwa Australii do lat 16 w jeździe parami. Tytuł zdobył duet: Jason Norman – Robert Księżak (południowa Australia), a para z Queensland: Troy Batchelor – Darcy Ward zajęła trzecie miejsce. Tai Woffinden i Chris Holder stworzyli parę w tych zawodach. To był oficjalny debiut Woffindena na australijskiej ziemi! „Zajęliśmy szóste miejsce na siedem par, ale to był mój pierwszy występ. Miałem ukończone 12 lat, byłem przejęty wyjeżdżając na tor do każdego wyścigu. Chris Holder pochodzi z Nowej Południowej Walii, a ten stan nie mógł wystawić innego juniora, bo go zwyczajnie nie mieli, więc stworzyliśmy kombinowany duet. Nie były to udane zawody. Pamiętam, że spóźniłem się na jeden wyścig. Podbiegł do mnie zaaferowany Chris i spytał: Tai, gdzie byłeś? Straciliśmy wyścig, bo nie było cię pod taśmą. A ja na to: jadłem hot doga, bo tata mi go kupił, a ja jakoś zgłodniałem” – mówi Tai. Cudowne lata…

 

Złote czasy radia – rzekłby Woody Allen… Od tamtych czasów sporo wody upłynęło w Margaret River, a i apetyt Taia na życie się nieco zaostrzył. Najtrudniejsze we wspinaczce na szczyt jest pozostać sobą. Z chwilą, gdy sława zaczyna przyklejać się do twojego nazwiska, zazwyczaj brakuje czasu na refleksję… Tai twardo stąpa po ziemi. „W odróżnieniu od Taia z 2010 roku, jestem bogatszy o nabyte doświadczenie i podejmuję lepsze decyzje. Nie tylko na torze, ale również poza nim. Nie chcę wyrównać rekordów Ivana Maugera i Tony’ego Rickardssona (Nowozelandczyk i Szwed zdobyli sześć złotych medali w indywidualnych mistrzostwach świata na żużlu). Zamierzam je poprawić. Pragnę zostać najwybitniejszym żużlowcem w historii” – wyznaje Tai.

 

Woffinden ma rację. Nasz pobyt na planecie Ziemia trwa zbyt krótko, aby cokolwiek robić na pół manetki… Jak żyć, to tak, aby było co wspominać!

 

Tekst przygotował: Tomasz Lorek
Zdjęcie: Loco Steve, licencja CC BY-SA 2.0

 

Skomentuj ten wpis

* Imię
* Email (nie publikowany)
* Komentarz
Przepisz kod